Bieg Rzeźnika, czyli bieszczadzkim szlakiem
Oto relacja Eli Huzior, naszej zawodniczki, która już drugi raz przebiegła ten wyczerpujący, górski ultramaraton:
Prawda jest taka, że jechałam na niego z większym stresem niż rok temu. Głupio byłoby nie podołać, skoro „Raz się udało” (to nazwa naszej drużyny). Biegnę ponownie z Mirkiem, świetnym partnerem biegowym; podobno kiedyś na maratonie naprawił dopingującej dziewczynie rower. Rok temu przebiegliśmy w pięknym stylu – podziwiając góry, robiąc zdjęcia, nawet piknik po drodze się trafił.
Na miejscu w czwartek po południu odprawa około 800 osób. Przygotowanie rzeczy na dwa przepaki i metę. Miałam taki planik, żeby się spakować do jednego z worków, z podwozem od razu na metę ale, nie dało się 🙂
Start w piątek o świcie – 3:40, a właściwie, to o 2:00 wyruszyliśmy autobusami z Cisnej na strat do Komańczy a z noclegowni o 1:30. W ogóle nie poszłam spać. W nocy lało, w zasadzie nie mogło być gorzej… Na starcie deszcz przestał padać, a do boju podgrzewały nas bębny Wiewiórki na drzewie – kultowego zespołu Rzeźnika. Kilka fot i wio!
Pierwsze 17 km (limit czasu 3 godz.15min) biegło się całkiem przyjemnie, choć świadomość porannej godziny, w której normalnie ludzie jeszcze śpią trochę mnie dołowała. Kolejne 15,5 km trzeba pokonać maksymalnie w ciągu 3 godz. Po drodze pełno błota, kilka rzeczek, mokre buty i przemyślenia typu „co ja tu k…. robię, może by symulować zwichnięcie nogi itp.”.
Powoli się wypogadza, słonce będzie towarzyszyć nam cały dzień, może dlatego czułam się całkiem rześko, do tego Miruś dopingował – „Elunia dawaj, dawaj… mało czasu… zjedz coś… nic nie jesz… ubierz kurtkę… ściągnij kurtkę… napij się”…
Jakoś zmogłam te 32 km do przepaku w Cisnej, tam mieliśmy ponad godzinę do zamknięcia punktu, przerwa około 30 minut na zmianę ubrania, wypakowanie zbędnego balastu, doładowanie się żelami i izotonikami, poprawę makijażu…no może nie aż tak :), choć koleżanka na każdym przepaku miała inny tusz do rzęs dla odnowy make-upu.
Kolejny etap Cisna – Smerek, 24 km, mamy na to 4 godziny. Od Cisnej zapychamy z kijami. Kolana bolą mnie coraz bardziej. Dla mnie ten etap jest najtrudniejszy psychiczne, ale okazał się do przebrnięcia. Choć ostatnie kilometry to bardzo ostra jazda wzdłuż wyciągu narciarskiego po błocie, a potem ze 4-5 km asfaltem. Na przepak wpadliśmy jakieś 40 min do zamknięcia, wrzuta żelu i bułek. Mirek łapczywie wciął trzy, będzie tego żałował, bo jak tu biegać z pełnym brzuchem? Przedostatni odcinek to 13 km, do pokonania w ciągu 3 godz. W połowie Smerek, słońce, połonina Wetlińska, schronisko Chatka Puchatka, sesja zdjęciowa na szczycie. Coraz częściej spotykamy niedoszłych rzeźników z kontuzjami i bez prądu. Oj, nie jest łatwo! Ten, wbrew pozorom, krótki odcinek, jakoś niewiarygodnie długo mi się ciągnął, dlatego na punkt kontrolny w Berehach, wpadamy dosłownie na styk. Mamy kilka minut na napełnienie bidonów, wciągniecie żeli, ale mamy też pewność, że skończymy Rzeźnika po raz drugi.
Ostatni etap 9 km (2,5 godz) to dość długie, kamieniste wspinanie się pod górę, ale nie czuję zmęczenia, wręcz przeciwnie, zaczynam przyspieszać, gubiąc w tyle Mirka, trochę mu na złość (sorry, Miruś) biegnę po Połoninie Caryńskiej, przeganiając co najmniej 30 ekip, niektórzy chyba nie dowierzają że jeszcze można mieć siły. W końcu Mirek mnie dogonił i ostatnie kilometry zbiegamy ze stromej góry, dopingując resztę człapiących do mety. Ostatnie schody i wpadamy lekko jak po przebieżce. Udało się poprawić wynik o prawie 30 min. Nie czuję specjalnego zmęczenia, choć nogi bolą.
Cała trasa 77,7 km zajęła nam15:26 godz. (piechotą szlak jest wymierzony na 27 godz.)! Za nami jest jeszcze ponad 60 ekip, startowało 408 drużyn, bieg ukończyło 340 , „Raz nam się udało” na 281 miejscu!
W Cisnej do końca weekendu można było poznać biegaczy po kaczym chodzie ale mnie w poniedziałek nie bolały już nogi, więc zapisałam się na Chudego Wawrzyńca w sierpniu 🙂
O ile dobrze pamiętam odczucia z poprzedniego roku, widok trasy rozpościerającej się przede mną lekko przerażał, góra, za nią góra i gdzieś tam w oddali meta. W tym roku te góry wydawały się jakieś mniejsze.
Mirku, wielkie dzięki za wspólna przygodę i kolejną beczkę soli 🙂
Andrzej, lepiej o tym nie myśl! A co jak bedziesz za mną? 🙂
Gratulacje. Może w przyszłym roku? Oczywiście jak znajdę kogoś kto tez sie na to porwie.
Super relacja i wielki szacunek za udział i ukończenie tak wyczerpującego biegu 🙂 Też bym chciała przeżyć taką przygodę, może kiedyś mnie zabierzesz ze sobą 🙂