Wstęp do biegu

Do biegu zapisałem się w listopadzie zeszłego roku i wtedy też rozpoczęły się pierwsze marzenia i plany treningowe prowadzące do ich realizacji. Zima była przepracowana nieźle, lecz pozostawało wiele do życzenia bo za mało skupiłem się na wytrzymałości, co wyszło w marcu na sztafecie w Bochni. Po Bochni ponad miesiąc pauzy z bieganiem i nastał kwiecień. Wtedy na dobrą sprawę rozpocząłem przygotowania do Berlina. Kilka treningów 25-30km w kwietniu wystarczyło by towarzyszyć tacie na trasie Silesia Maratonu 3. maja. Potem kilka dni przerwy i wziąłem się za konkretne treningi – planując zbliżyć się do 3:15 w Berlinie. Treningi w maju szły bajecznie, czułem się dobrze, biegałem szybko. Problemem okazała się duża intensywność treningów i startów po miesięcznej przerwie w bieganiu. Kolejna lekcja pokory – nie da się przygotować na skróty, na szybko można robić tylko szlify. Lekcja zaczęła się w połowie czerwca i trwała do początku sierpnia – organizm się zbuntował i na szlag przestał biegać szybko i czerpać frajdę z biegania. Przeforsowałem. Nie było innego wyjścia – ograniczenie treningów do minimum, więcej odpoczynku, zmiany w diecie – więcej żelaza i magnezu (gwoździe i te sprawy :P). Pomogło. W sierpniu zacząłem odzyskiwać werwę i rozpocząłem treningi. Bogatszy w doświadczenia i świadomy zmarnowania niemal 2 miesięcy treningów, kontynuowałem treningi na wynik z poziomu 3:40. Nie szło jednak lekko. Wybiegania po 5min/km szły strasznie opornie, zbytnio się męczyłem by przebiec choćby 20km w takim tempie. Jeszcze tylko urlop i 5 treningów w Grecji, sumujących się do 101km. Na każdym z nich górki – większe lub mniejsze. To miało być ładowanie akumulatorów – i było 🙂

Dzień poprzedzający

Po przyjeździe w piątek i szybkim zwiedzaniu skrawka miasta komunikacją miejską (oraz samochodem omijając kolejne zamknięte na maraton drogi) nadeszła sobota – odbiór pakietu startowego. Udaliśmy się na lotnisko Tempelhof, gdzie mieściły się targi i biuro zawodów. Już przed lotniskiem widać było nieprzebrane tłumy, które towarzyszyły nam w każdej części lotniska.

Po przebrnięciu przez targi zlokalizowane w otwartym hangarze oraz następnych w zamkniętym, doszliśmy do docelowego hangaru, gdzie czekała na nas kolejka 😉

Po jakichś 40 minutach (może ciut dłużej) – dotarliśmy pod mini Bramę Brandenburską, za którą szło już gładko – było kilkanaście stanowisk wydawania numerów i stało się po 5 minut w kolejce.

Po otrzymaniu reklamówki z numerem, chipem i ulotkami udałem się po odbiór koszulki. Z daleka widziałem, że większość dostaje niebieskie z szarą tarczą na przodzie z napisem Maraton Finisher. Były też inne i te od razu mi się spodobały. Gdy podeszłem bliżej, okazało się,  że owe niebieskie to bawełna. A ja dopłacałem przy zgłoszeniu za koszulkę techniczną. I jest – ta fajna! 🙂

Po odbiorze pakietu przyszedł czas na szybki przegląd tego co na targach. A było co oglądać na takiej powierzchni. Próbowałem się też stopić z tłumem, ale zauważyłem, że pomimo moich zdolności niektórzy uczestnicy targów mnie zauważyli – muszę nad tym popracować.

Na targach szłoby chodzić cały dzień ale niestety czas gonił, więc wyruszyliśmy dalej.

Tego dnia odbywały się biegi dzieciaków i maraton rolkarzy, więc trasa biegu była zamknięta. Była to okazja do zapoznania się z warunkami, w jakich przyjdzie rywalizować.

Na powyższym zdjęciu okolice 38 kilometra zdaje się. Wycieczka szła dalej.

W jednej z galerii spotkaliśmy ekipę z Poznania, w tym mojego kolegę Artiego – upierałem się cały wyjazd, że go spotkam 😛

Ostatnim punktem programu było opanowanie okolicy w dzień poprzedzający maraton, mając na uwadze, że dnia następnego będzie okropny ścisk.

Tak prezentowali się grupowicze pod prawdziwą Bramą Brandenburską. Zrobiliśmy też fotki dla sponsorów 🙂

Wieczorem przyszedł czas na 3 kilometry rozruchu, makaronową kolację (po uprzednim wciągnięciu pizzy) i odpoczynek. Analizowałem układ trasy, punkty odżywcze, toi-toie i wejścia na strefę, pogodę.

Udało się w końcu zasnąć.

Dzień startu

Udało się wstać o czasie. Szybkie ubieranie i spokojne śniadanie, by opanować wielki stres – prawie tak duży jak przed debiutem maratońskim 8 lat temu. I tak samo jak wtedy – nie miałem pojęcia jakim wynikiem skończy się ta próba. Fakt, na ten maraton biegałem najwięcej ale dużo wpadek było po drodze. Czego się więc spodziewać? Nie wiadomo.

Warunki były idealne. Między 7. rano gdy wyruszyliśmy komunikacją miejską a startem o 9. było bardzo chłodno, 9 stopni.

Aż do startu nie ściągałem bluzy i kurtki by nie zmarznąć.

W końcu jednak trzeba było, więc na pół godziny przed startem pobiegłem się rozgrzewać w drodze do strefy.

Okazało się jednak, że z planów nici bo natknąłem się na rzekę ludzi zmierzających do stref startowych. Skorzystałem z foliowej kamizelki i poszedłem za tłumem. Wkroczyłem na strefę 3 minuty przed dziewiątą. Na miejscu, tak jak po drodze, ścisk. No to po rozbieganiu. Pozostał bieg w miejscu, przysiady, podskoki i wymachy. Jak się nie ma co się lubi….

Wtem pośród nieustannie grającej muzyki słychać spikera – na starcie jest 39 770 osób (chyba nie przekręciłem).

Odliczanie do startu i POSZLI. A my stoimy. Włączyłem stoper i czekam wraz z towarzyszami boju. Mija 10 minut a my wciąż w miejscu, 200 metrów od startu. Rzeka ludzi wylewa się na ulice a my stoimy. Dostrzegam koszulkę Drużyny Szpiku, szybka wymiana zdań ze Sławkiem. Zaczynamy podchodzić do startu. Udało się, zaczynamy, ponad 15 minut po czołówce – o zwycięstwie nie ma mowy 😉

Już na starcie widzę, co będzie – wszędzie pełno ludzi, nie ma jak wyprzedzać.

Na zdjęciu tego nie widać, ale na środku tam jest chodnik – i tam skoczyłem, by wyprzedzić wolniejszych biegaczy. Byłem bardzo naiwny, sądząc, że potem będzie lepiej. Pierwszy kilometr: 3:58. Przesadziłem. Było miejsce między pasami i dałem się ponieść. Próbuję ustabilizować tempo. Pas wyprzedzania się skończył, zaczynam rozumieć co czeka mnie na dalszych kilometrach. Następny kilometr 6:50. Panuje taki ścisk, że ciągle kogoś omijam, wyprzedzam. Raz na chodnik, raz na drogę. Przyspieszam w zatoczce by za chwilę hamować do marszu. Rwane tempo jest przez cały czas. Ktoś wbiega na chodnik między kibiców. Ja za nim. Po 300 metrach barierki, trzeba wracać do ścisku. Pierwsza piątka: 26:58. Tempo 5:24. No dobra, zaraz się zluzuje to przyspieszę. Może te 3:45 jest w zasięgu. Dziesiąty kilometr: 54:10. Tempo drugiej piątki 5:27. Jak dalej tak będzie to będę walczył o złamanie 4h. Biegniemy dalej. Kibice na całej trasie wspierają. Zaczyna być widać pierwsze kapele, zagrzewające do walki. Łącznie na trasie było ich 18. 13-14 kilometr. Od czasu do czasu udaje się przebiec po krawężniku przy barierkach kilkadziesiąt metrów w luzie. Na zakrętach jednak z reguły trzeba przejść do truchtu. Kto był w Bielsku pamięta pierwsze pół kilometra w ścisku. Tu tak było przez 15km. W tym czasie, ciągle biegnąć slalomem postanawiam pójść va bank – trzeba przyspieszyć. 14. kilometr jest pierwszym poniżej 5min/km, nie licząc pierwszego. Utrzymaj tempo poniżej 5:15 a będzie przyzwoicie, myślę.

Trzecia piątka za mną, tempo 5:10. Stawka tylko trochę się rozciągnęła, ciągle jest ciasno, szczególnie ma punktach odżywczych (brawo za ich częstotliwość!).

Jest 20. kilometr. Tempo 5:05. Zaczynam łapać rytm biegu. Slalom jak najbardziej aktualny, wliczając w to bieganie zatoczkami.

Jest połówka. 1:50.48. Tempo na 3:40. Nieźle, jak na beznadziejny początek. Zmęczenie jest ale chcę więcej. Rwana piętnastka dała w kość ale powoli jest lepiej. Trzeba walczyć.

Dolatuję do 25. kilometra. 4:57/km. Dziwię się, że trzymane od 14. kilometra tempo jeszcze nie dało mi w kość. Mam obawy o ścianę ale nie odpuszczam. Pociągnę ile się da tym tempem a potem zobaczymy – myślę.

Docieram do 26. kilometra – czeka tam na mnie mama, ciocia i kuzynka. Przybicie piątki, uśmiech i ciągnę dalej.

Zmęczenie daje się we znaki ale czuję, że jestem coraz bardziej skupiony na celu. Trzymaj się, może 3:37 się nawet uda – chodzi mi po głowie.

Przestaję przybijać piątki dzieciakom, nie macham do kibiców. Nie jestem tu na wycieczce – walczę o czas. Coraz więcej udaj się biegać ulicą przy krawędzi ale raz po raz spowalniają mnie biegacze, którzy pobiegają, żeby przybić piątkę. Co zrobić, trzeba ich omijać.

30. kilometr. Już tylko 12. Chcę jeszcze przyspieszyć ale zachowawczo czekam. Ta piątka w tempie 4:55. Ciągnę dalej. 32. kilometr. Jak ma mnie ściąć to teraz. Ale nic się nie dzieje. Już tylko dyszka do końca, przyspieszam.

35. kilometr w tempie 4:44. Nic mi nie będzie, nie odpuszczam tempa. Spotykam Polaka, mówię, że lecę na 3:35. Mówi, że on pasuje, życzy powodzenia. Nogi bolą ale cel jest blisko. Zaczynam zaliczać pierwsze (!) kilometry, w których mogę wyprzedzać ludzi bez zmiany tempa biegu. Nie ma rwania, jest bieg. Jest większa swoboda biegu. 37. kilometr w nogach. Kryzysu nie ma, staram się przyspieszać jeszcze bardziej. Przecież już tylko piątka.

Coraz więcej ludzi idzie, czasem wpadnie się na kogoś kto nagle się zatrzyma ale rozumiem ich. Rzucam „trzymaj się” i biegnę dalej. Świadomość, że inni zwalniają a ja przyspieszam mnie napędza. 3:30 nie wyciągnę ale 3:33 jest w zasięgu – walczę ile sił.

Cały czas pochłaniam tłumy ludzi, wyprzedzając. Zaczynam tęsknić za metą ale wiem, że już blisko. 40 kilometrów za mną. Ta piątka w 4:40. Teraz już się nie oszczędza tylko biegnę. Słychać w oddali spikera, muzykę. W końcu widać Bramę. Dziwię się, że niektórzy w tym miejscu zaczynają iść, przecież już tylko 300 metrów. Ale to nie moja walka, każdy walczy już sam wspierany dopingiem kibiców. Przebiegam pod bramą, już tylko 200m. Niektórzy już tu podnoszą ręce i wiwatują. Dla mnie walka trwa, widzę fotografa przed metą i pokazuję ile dałem z siebie dziś.

Jeszcze sto metrów. Jeszcze kilkanaście osób wyprzedzić i finisz. Tak, to jest to. Wiem, że dałem z siebie wszystko. Średnie tempo na ostatnich 2 kilometrach to 4:24.

Spoglądam na zegarek. 3:31.07.

Takiego wyniku nie obstawiałbym przed biegiem. 3:40 brałbym w ciemno. A jednak. Widzę, że maraton ma dla mnie jeszcze wielkie plany, jest jeszcze co poprawiać. Dostaję upragniony medal, biorę wodę i poruszam się z tłumem. Odziewam się w folię. Jest 14 stopni, ciągle chłodno ale pogoda była idealna do biegu. Jeszcze kilkuminutowa rozmowa z Norwegiem. On też się poprawił, cieszy się z wyniku. Odbiór pakietu z żywnością, piwka bezalkoholowego i czas wyjść ze strefy świętować wynik z Emilką i tatą. Czas świętować!

Poniżej można znaleźć mnie na filmach z trasy – taki luksus kosztował 10 Euro 😉
http://mysports.tv/default2.asp?r=16271&e=BM12M&n=Wojciech++Korzusznik&nt_s1=00:00:00&ct_s1=09:15:17&nt_f=03:31:07&ct_f=12:46:24&nt_s2=00:26:58&ct_s2=09:42:15&nt_s3=00:54:10&ct_s3=10:09:27&nt_s4=01:19:59&ct_s4=10:35:16&nt_s5=01:45:23&ct_s5=11:00:40&nt_s6=01:50:48&ct_s6=11:06:05&nt_s7=02:10:06&ct_s7=11:25:23&nt_s8=02:34:37&ct_s8=11:49:54&nt_s9=02:58:13&ct_s9=12:13:30&nt_s10=03:21:29&ct_s10=12:36:46&nt_s11=03:29:43&ct_s11=12:45:00&k=25kclose&ks=103811792&l=EN

Reasumując – jest to impreza, którą trzeba zaliczyć. Niewiarygodna atmosfera, tłumy kibiców, dość płaska trasa. Jedyne mankamenty – cena takiej imprezy plus fakt, że szykując się na życiówkę dobrze nabiegać dobry wynik wcześniej by nie ustawiono Was za daleko. Szacuję, że na trasie wyprzedziłem koło 20 tysięcy osób.

Statystyki:

Pierwsza połowa: 1:50.48.

Druga połowa: 1:40.19 – najlepszy wynik na połówkę w tym roku

Ostatnia dycha: 47 min

Ukończyło 34 485 osób, w tym 26,5 tyś mężczyzn.

Zająłem miejsce 7066, 6601 wśród mężczyzn.

642 w kategorii 😉

Aha, niestety nie było mojego ulubionego Haile. Rywalizacja była jednak na wysokim poziomie bo Mutai do rekordu świata zabrakło trzydzieści parę sekund. Ale kto widział finisz ten wie, że końcowa prosta w wykonaniu czołówki była niecodzienna – polecam ujęcia z finiszu.

 

http://mysports.tv/default2.asp?r=2&e=BM12M&n=Geoffrey++Mutai&nt_s1=00:00:00&ct_s1=09:00:00&nt_f=02:04:15&ct_f=11:04:15&nt_s2=00:14:57&ct_s2=09:14:57&nt_s3=00:29:41&ct_s3=09:29:41&nt_s4=00:44:22&ct_s4=09:44:22&nt_s5=00:59:02&ct_s5=09:59:02&nt_s6=01:02:12&ct_s6=10:02:12&nt_s7=01:13:38&ct_s7=10:13:38&nt_s8=01:28:11&ct_s8=10:28:11&nt_s9=01:42:30&ct_s9=10:42:30&nt_s10=01:57:22&ct_s10=10:57:22&nt_s11=02:03:10&ct_s11=11:03:10&k=25kclose&ks=91975695&b=720p&l=EN

 Cotton.

5 Comments

  1. Gratulacje!
    Oglądałem bieg na eurosporcie, ale luxtorpedowej koszulki nie udało mi się wypatrzeć 🙂

  2. Gratulacje wicepreses 😉

    Skoro już pasujesz to teraz czas na cieżką prace poza trasami biegowymi 🙂

    Czas na walkę o finanse dla Luxtorpedy 🙂

  3. Debiut w półmaratonie? To trzymam mocno kciuki za ukończenie w dobrej formie 🙂 Ja w tym roku pauzuję z długimi biegami. Jutro walczę w biegu na Babią Górę (14,5km) a za tydzień 10km w Żorach. Potem z 2 tygodnie zasłużonego odpoczynku po sezonie i powrót do treningów maratońskich bo w przyszłym roku trzeba znów życiówki bić 🙂

  4. Gratulacje!!! Super relacja, czytając takie opisy biegu aż się chce pobiec w tym maratonie. Narazie w niedzielę zdecydowałam się pobiec Silesia Półmaraton jak dobiegnę i przeżyję to następny etap już tylko maraton. Pozdrowienia i do zobaczenia na trasach biegowych 🙂

Leave a Reply

Verified by MonsterInsights
Close